Już miesiąc przed oficjalną premierą książki Joanny Czeczott, znajomi zasypywali mnie linkami z zapowiedziami „Miasta snu” (wszystkim bardzo dziękuję!). Zaczynałem powoli kombinować jak i przez kogo zamówić sobie egzemplarz do Rosji, gdy pewnego dnia, ku wielkiemu zdziwieniu, znalazłem w skrzynce pocztowej mail od Wydawnictwa Czarne z propozycją zrecenzowania książki przed premierą. Oczywiście zgodziłem się z największą przyjemnością!
„Petersburg. Miasto snu” to cykl trzynastu reportaży. Niektóre poświęcone są bezpośrednio historii miasta, ale większość skupia się na osobistych historiach przedstawicieli najróżniejszych grup społecznych i środowisk, na których życie w Petersburgu odciska swoje piętno. Jest to więc w dużej mierze historia miasta pisana biografiami mieszkańców. A są to naprawdę nietuzinkowe postacie!
Joanna Czeczott spotyka się ze współczesną komunistyczną młodzieżą, oczekującą w swojej piwnicznej bazie na przyjście kolejnej rewolucji, odwiedza ostatnich przedstawicieli przedrewolucyjnej arystokracji, tęskniącej z kolei za carską rzeczywistością. Je obiad w taniej stołówce w gronie handlarzy mydła i powidła, spędzających całe dnie w wagonach metra przekrzykując łomot podziemnej kolejki, słucha dzieci oligarchów, szczycących się swoimi umiejętnościami „radzenia sobie w życiu”.
Specjalnie zwracam uwagę na te dwie pary zupełnie przeciwstawnych sobie środowisk. Odnoszę wrażenie, że Autorka również dobrała bohaterów i bohaterki swoich reportaży nieprzypadkowo. W całej książce spotkamy najróżniejszych przedstawicieli i przedstawicielki współczesnego, rosyjskiego społeczeństwa. Prezentują odmienne postawy, deklarują inne wartości – różni ich wszystko. Petersburg Joanny Czeczot to miasto będące same ze sobą w nieustannym konflikcie. W tym względzie nic się nie zmieniło od samego zarania tego młodego - bo liczącego przecież dopiero 300 lat - miasta. Konflikt i jakieś wewnętrzne napięcie zdają się być nieodłącznymi elementami życia nad Newą.
Cierpienie, tęsknota, chaos i ... zagłada. Gdybym miał wybrać kilka słów kluczowych określających Petersburg według Autorki, byłyby to właśnie takie słowa. Czy na wyrost? Chyba nie. Bohaterowie Joanny Czeczot cierpią. Jak robotnicy ściągani carskim ukazem z całego imperium, aby w nieludzkich warunkach pracować ponad siły przy budowie miasta-marzenia Piotra Wielkiego. Wielkie masy cierpią niesprawiedliwość carskiego samodzierżawia, harując dla wygody garstki arystokratów. Cierpią ofiary kilku rewolucji i powstań, o nieludzkich warunkach 900 dni hitlerowskiej blokady miasta , podczas której życie straciło milion cywilnych mieszkańców miasta nie ma nawet co wspominać.
Tęsknota. Synów i ich matek, z którymi Czeczott rozmawia w kolejce na widzenia w niesławnym areszcie śledczym („Krzyżach”), tęsknota za sprawiedliwością społeczną, której wynikiem na ulicach miasta przez lata leje się krew mas i ofiar indywidualnego terroru. Gułag, niesławne trójki Cze-Ka, tortury i zsyłki. Czy mąż, który nie wraca do domu jeszcze żyje? Czy po latach w Wielkim Domu żona znajdzie dokument o jego rozstrzelaniu z podpisem sąsiada na donosie?
Chaos. Rewolucja lutowa i październikowa, chaos "wielkiego terroru" lat 20-30 XX w., który bijąc na ślepo mógł dosięgnąć każdego – bez pytań o winę czy niewinność. Chaos pierestrojki lat 90-ych, która jednych obaliła, a innych wyniosła na niewyobrażalne wyżyny. Tutaj od zawsze pochodzenie społeczne, majętność, narodowość, czy indywidualne znajomości mogły być przyczyną upadku i śmierci całych rodzin i grup społecznych, lub odwrotnie – mogły być powodem wyniesienia i społecznego awansu. A potem wszystko mogło jeszcze kilka razy obrócić się o 180 stopni. Przekonanie, że „więzienie i torba żebracza może przypaść w udziale każdemu” wciąż jest powszechne.
W końcu zagłada. Miasto, które ze względu na swoje położenie geograficzne, przez trzysta lat doświadczyło ponad trzystu mniejszych i większych podtopień i powodzi, które żyje ze świadomością nieuniknionej katastrofy ze strony żywiołu. Podskórne przeczucie, że pomimo wielkiej tamy, którą olbrzymimi środkami budowano niemal trzydzieści lat – kiedyś to wszystko znajdzie się pod wodą. Znów utrzymujące się stale napięcie – tym razem między człowiekiem i naturą. W tym wymiarze nawet ilość składających się na „Miasto snu” reportaży (jest ich 13) wydaje się nieprzypadkowa.
„Petersburg. Miasto snu” to książka spójna – dokładnie przemyślana i zrealizowana. Zawsze powtarzałem, że Petersburg jest miastem, o którym można czytać i czytać, pisać i pisać („Uczyć się, uczyć się, uczyć się” o nim, parafrazując wodza rewolucji) i nigdy nie wyczerpie się tematów. Petersburgiem można wypełnić całe życie! Stąd i mam nadzieję, że to nie ostatnie słowo Joanny Czeczott, jeśli chodzi o miasto nad Newą. A wszystkim miłośnikom/czkom Petersburga i Rosji w ogólności - „Miasto snu” zdecydowanie polecam .
Krzysztof
Komentarze
Jeśli będziesz miał ochotę na jakieś inne piterskie atrakcje (np. wspomniane dachy) albo po prostu spotkać się na piwo - pisz śmiało!
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.